J 2, 1-12

W Ewangelii św. Jana, w drugim rozdziale, czytamy o bardzo ciekawym wydarzeniu. Jezus po raz pierwszy używa swojej boskiej mocy, w czasie wesela w Kanie Galilejskiej: „Trzeciego dnia odbywało się wesele w Kanie… Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie”. W tym roku, który jest Rokiem Miłosierdzia, papież Franciszek poleca nam rozważać uczynki miłosierdzia. Niech tekst tej Ewangelii posłuży nam do tej medytacji. Maryja jawi się nam jako ta, która pociesza strapionych. I tu powinny się nam nasunąć co najmniej dwa pytania: gdzie tu strapienie? I gdzie tu pociecha?

Otóż w kulturze żydowskiej proces zawarcia małżeństwa składał się z 3 etapów. Gdy dziewczyna miała 12-13 lat, a chłopak 16-17, ich rodzice szukali im partnerów, z którymi mieli związać się w życiu. Gdy znaleźli odpowiednich kandydatów, obie strony spotykały się razem i ustalono „mohar”, czyli wynagrodzenie, jakie przypadło przyszłej żonie, a które musiał zgromadzić przyszły mąż. Nie była to opłata za żonę, jak w okolicznych narodach, ale pewne zabezpieczenie dla kobiety, które uzyskałaby, gdyby mężczyzna zrezygnował z chęci poślubienia jej – mogłaby wtedy utrzymać się przez jakiś czas i nie zostałaby na lodzie! Następnie sporządzono umowę małżeńską, która miała już skutki prawne i rozstali się na rok. W tym czasie przyszły mąż przygotowywał mieszkanie, w którym miała zamieszkać młoda para. Ostatni etap to wesele, które w Izraelu trwało 7 dni i w ówczesnej potocznej mowie nazywano je piciem. Ludzie mówili, że idą na picie i już w tej nazwie kryje się jedna z ważniejszych czynności, która miała miejsce w czasie uroczystości – picie wina. Zatem brak wina w czasie wesela był dla każdego Żyda wielką ujmą i hańbą. Mamy więc odpowiedź na pierwsze pytanie – to jest wielkie strapienie weselników. No dobrze, strapienie jest, a gdzie pociecha? Przecież Maryja nie mówi nic gospodarzom, nie pociesza ich, poklepując po ramieniu, mówiąc: „wszystko będzie dobrze, głowa do góry”, co więcej nawet do nich nie podchodzi. Otóż nie o to idzie w chrześcijańskim pocieszeniu. Maryja jest oblubienicą Ducha Świętego – Parakleta, czyli Pocieszyciela, a więc pociesza tak, jak jej Duch Boży pozwala. A jak pociesza Duch Święty? Można to porównać do sytuacji, kiedy człowieka trapi gorączka. Może wtedy pojechać na pierwszą stację benzynową i kupić pierwszy lepszy lek przeciwgorączkowy, ale można też pójść do lekarza, który przepisze odpowiedni lek, który nie tyle zwalczy gorączkę, ile źródło problemu, czyli to co gorączkę powoduje. I Duch Święty nie jest pierwszym lepszym lekarstwem z pierwszej lepszej stacji benzynowej, ale tym, który zwalcza źródło problemu, źródło strapienia. I tak samo działa Maryja, pociesza, usuwając problem, który wprowadza smutek – od razu podchodzi do Syna i prosi o rozwiązanie problemu. Na tym polega prawdziwe chrześcijańskie pocieszenie.

Miałem okazję i wielkie szczęście, bo z tej sytuacji można wyprowadzić wiele wniosków, poznać księdza z poważnymi problemami moralnymi. Zdecydowanie można powiedzieć, że pogubił się, żyjąc podwójnym życiem i to napawało go wielkim smutkiem, był strapiony. Stan jego serca i myślenia był naprawdę kiepski. Nie jest najgorszą sytuacją, kiedy człowiek ma chore serce, bo takie ma pewnie każdy z nas, poranione grzechem, gorzej, gdy człowiek ma jeszcze chore myślenie, ale prawdziwy dramat i tragedia zaczyna się wtedy, gdy człowiek ma naokoło ludzi, którzy zamiast nim potrząsnąć i powiedzieć „nawróć się!”, klepią po ramieniu i mówią „głowa do góry, wszystko będzie dobrze!” i przez to utrzymują w złu. Tak było w przypadku tego księdza,  jego przyjaciele (a raczej ci, których nazywał przyjaciółmi, bo przecież przyjaciel to ten, który chce dobra dla drugiego) zamiast usunąć źródło problemu, czyli jego niemoralne życie, nakłaniając do nawrócenia, starali się go błędnie pocieszyć słowem. Zamiast pomóc, jeszcze bardziej zaszkodzili. Może ta ich słowna pociecha pomogła mu na dzień, dwa, tydzień, miesiąc, ale przyszedł moment, że strapienie wróciło, bo źródło problemu nie zostało usunięte.

I dobrze, że mamy Słowo Boże, które podpowiada nam, jak pocieszyć strapionych, dobrze że mamy Maryję, która pokazuje nam, jak pocieszać strapionych.

br. Michał CMF

J 1 1-18

Według przypisu do pierwszego wersu tego fragmentu z Biblii Tysiąclecia tym Słowem jest Druga Osoba Trójcy Przenajświętszej – Syn Boży. Zapowiadany przez proroków, wyczekiwany przez Izraela, Bóg narodzony z Maryi w Betlejem. Ciężko to zmieścić w głowie, pewnie wszyscy będą interpretować w tę stronę,  dlatego wpadłem na pomysł opowiedzenia o kilku innych „słowach”, które możemy znaleźć w Piśmie Świętym, obiecankach – spełniankach Pana Boga.

Przymierze Boga z Noem

Ludzkość po potopowa przedstawiała się dosyć mizernie: Noe i jego rodzina (żona, trzech synów z żonami). Noe posłuchał głosu Boga (pewnie w jego sumieniu dużo musiało się dziać), przygotował się na potop, zbudował arkę, zapakował na nią rodzinę i zwierzęta według Boskiej prośby. Dzięki temu, że zaufał Bożemu SŁOWU – przetrwał, co więcej – ocalił swoich najbliższych. Zaraz po wyjściu z arki złożył Bogu ofiarę według ichniejszego zwyczaju. Autor notuje ciekawą rzecz – ofiara Noego rozczuliła Pana Boga: Nie ześle już więcej potopu, ludzie są, jacy są. Lepiej zawrzeć z nimi przymierze – kolejne SŁOWO Boga. Kolejne, które się sprawdziło (no bo potopu w skali makro dawno nie było, no i tęcza co raz się pojawia).

Pierwszy opis powołania Mojżesza

Chciałoby się rzec – klasyka biblijnego kina akcji. Wyjęty spod prawa Mojżesz (chwilę wcześniej zabił Egipcjanina) pasie w głębi pustyni owce teścia. „Kiepski” materiał na człowieka, który niedługo otrzyma zadanie wyprowadzenia Izraelitów z Egiptu. Jednak musisz wiedzieć, że jak Bóg się uprze to nie ma zmiłuj! I krzaki będą płonąć, a nie spalać się, i [uwaga, spojler] morze będzie się rozstępować, i [kolejny spojler] woda ze skał tryskać. Wróćmy jednak do Naszego bohatera. Ten to ma tupet! Mojżesz pada przed płonącym krzewem i  zaczyna w sumie pyskówkę z samym Panem Bogiem  Swoisty ping-pong na argumenty. Że kim ja jestem, że mi nie uwierzą, że mam problem z mówieniem. Pan Bóg jest jednak bogaty nie tylko w miłosierdzie, ale i w cierpliwość. Na każdą wątpliwość Mojżesza ma swoje SŁOWO, które potrafi stać się CIAŁEM – jak chociażby ta laska zamieniona w węża. Kluczowym SŁOWEM jest moim zdaniem Wj 3,14 – objawienie się IMIENIA Pana Boga – mówi o sobie, że JEST. Po prostu. Nie trzeba nic więcej, Bóg JEST, to wystarczy, by Jego SŁOWO stało się CIAŁEM.

Zapowiedź narodzenia Jana

Do Zachariasza (Kapłan, człowiek wierzący!) przychodzi anioł Pański. Zapowiada SŁOWO Boga, że żona Zachariasza, Elżbieta (nie dość, że w podeszłym wieku, to jeszcze bezpłodna), urodzi mu syna. Zachariasz jest widocznie sceptykiem, nie dowierza aniołowi – kolejne SŁOWO Pana Boga odbiera mu „za karę” mowę do czasu narodzin Jana, którego nazywamy Chrzcicielem. Ostatecznie Jan przychodzi na świat, po latach zostaje „powołany” przez Boga Jego SŁOWEM, aby przygotował ludzi na przyjście prawdziwego SŁOWA, tego z naszej perykopy, Jezusa, Syna Bożego. Bo przecież: „Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało” (J 1, 3)

Te krótkie rozważanie chciałbym zakończyć kolejnym SŁOWEM. Przewija się w kilku miejscach Starego Testamentu, np. Przy oznajmianiu Dziesięciorga Przykazań (Pwt 5, 1-22): „Słuchaj Izraelu! Słuchaj, człowieku! Słuchaj SŁOWA. Bo w Nim jest życie” (J 1, 4).

Paweł Drążek
Zwycięzca konkursu „Wygraj Pismo Święte na Nowy Rok!”