Ga 6, 1-2

Bardzo ważnym elementem w moim życiu jest wspólnota. Potrzebuję być akceptowany, potrzebuję czuć się potrzebny, potrzebuję żeby ktoś zauważył, że jestem. Lubię też pomagać ludziom wokół mnie. Głównie rozmową – a raczej: słuchaniem. Jednak ostatnio było tak, że to ja potrzebowałem tej pomocy. Kilka miesięcy leżałem w bagnie grzechu. I wiecie co? Teraz lepiej rozumiem tą perykopę. Bo jak 2 miesiące temu czytałem tą perykopę to kiwałem głową i myślałem „tak, no oczywiście, że tak jest”. A teraz… oczy mi się trochę otworzyły 🙂

Gdy widzisz, że Twój przyjaciel czy znajomy leży w bagnie przywalony belką i wcale nie woła pomocy to co robisz? Ja kiedyś pewnie bym powiedział „No jak to co? Rzucam się przecież na pomoc!”. Prrr szalony! Ale po co? Woła pomocy? Nie. No to? No ale… Nie ma ale! Św. Paweł mówi jasno:

(…) wy, którzy trwacie w Duchu,

Więc po pierwsze: czy jesteś w stanie łaski uświęcającej? Nie? No to won od niego/niej! I nie ma ale! Myślisz, że jeden ubłocony i przywalony belką pomoże drugiemy ubłoconemu i przywalonego deską? Albo przekładając na wałkowaną przypowieść o kobietach niosących lampy: odpalisz zgaszoną lampę od zgaszonej lampy? NIE. To gdzie tu logika? Idź do spowiedzi człowieku po pierwsze! Umyj się i wtedy możesz przejść do części drugiej. Czyli?

(…) podźwignijcie go z całą łagodnością.

Co znaczy całą łagodnością? A jak dżentelmeni w Anglii by to zrobili? Bo ja podejrzewam, że nie rzucili by się na oślep, tylko zapytali z pięknym akcentem „Najmocniej przepraszam szanownego Pana, widzę, że jest Pan bardzo ubrudzony i leży Pan pod belką. Czy mogę zapytać czy potrzebuje Pan pomocy?”. Oczywiście żartuję – Anglicy zrobili by to o wiele lepiej 😉 Bo to jest właśnie to. Jeżeli delikwent nie woła o pomoc to jaki jest sens robienia czegoś wbrew jego woli? Wsiadam kiedyś do autobusu. Patrzę siedzi koleś z rozciętą głową. Chyba wstawiony. Krew się leje na podłogę. Pasażer powiedział o tym kierowcy. Kierowca na najbliższym przystanku podszedł do niego i spytał czy nic mu nie jest. Nie nic. Czy na pewno? Chyba 5 razy pytał czy ma wezwać pogotowie. Koleś, że nie. Ludzie oburzeni na kierowcę, a kierowca, że nie może działać wbrew jego woli. I wg mnie w 100% zdrowe zachowanie. Nie podszedł i nie zaczął od razu nie wiem z apteczką i go opatrywać. Bo przecież jak ja teraz byłem w tym bagnie to, ale bym się wkurzył jakby ktoś przyszedł to mnie i zaczął ciągnąć mnie do spowiedzi. Łagodność polega tutaj właśnie na po pierwsze prostym spytaniu czy potrzebujesz pomocy. Jeżeli nie, to można rozmowę ciągnąć dalej, ale z myślą:

Uważaj jednak, abyś i ty nie uległ pokusie.

Chyba nie potrzebujemy wynajmować Zbigniewa Chajzera, żeby zrobił nam tu test nowego Vizira. Jak podejdzie osoba w białej bluzce do gościa siedzącego w błocie to naprawdę nie trzeba dużo się starać o podobne plamy. A jak to się dzieje w rzeczywistości? Bardzo prosto: wystarczy porozmawiać. Np. o osobie, która Was wkurza. Obgadywanie to najprostsza droga do umazania się słodkim błotkiem. Albo sprośne kawały. Jeden powie, to drugi od razu podchwyci żeby dowalić co raz to pikantniejszy. Co nie? No i punkt trzeci:

Jedni drugim noście brzemiona, a tak wypełnicie prawo Chrystusa.

Jak już uda Ci się kogoś podźwignąć i ta osoba się już ogarnie (czy. pójdzie do spowiedzi) to nie zostawiaj jej samej! Czy to oznacza, że masz teraz nieść jej belkę? Nie! Przykro mi, ale ktoś Ci to musi powiedzieć – nie jesteś bogiem. Tak, wiem, że to dla Ciebie pewnie szok, ale no musiałem. Nie zbawisz świata. Mesjasz jest jeden i niech tak zostanie 🙂 W moim odczucie pomoc w dźwiganiu brzemienia to dobre słowo i rady. Byłeś kiedyś na siłowni? Wszyscy się śmieją zazwyczaj z tzw. karków, ale to oni najczęściej są takimi dobrymi duchami w tych przybytkach. I nie ma się tu co śmiać. Taki misio jak zobaczy nowego, to podejdzie zazwyczaj, skomentuje, rzuci dobrą radą, pokaże Ci jak prawidłowo trzymać sztangę, jakie suple użyć, żeby osiągnąć lepsze rezultaty. Oni robią niesamowitą robotę. Bo człowiekowi, aż chce się wracać na taką siłkę! Serio! Wiesz, że jest ktoś to Ci doradzi. I tak samo powinniśmy my starać się nieść dobre słowo do tych, którzy idą z nami. Jak widzisz, że ktoś ma podobny problem do ciebie to kurde! Porozmawiaj z nim/nią! Może wymienicie się przemyśleniami. Jak już próbowaliście nieść tą belkę. Jak chwycić. Jakie suple (modlitwy) brać. Jaki misio (Święty) dobrze radzi w tej sprawie. A czasami wystarczy sama obecność Twoja. Żeby ta druga osoba wiedziała, że nie idzie sama. Lepiej iść w milczeniu z kimś, niż zostać ze swoimi myślami sam na sam. Wiem co mówię 😉

Ciąg dalszy nastąpi 🙂

Ga 5, 16-26

Myślę, że jakby ktoś chciał zbadać skąd w średniowieczu taka pogarda dla własnego ciała i fascynacja ascezą, to ta perykopa pewnie byłaby źródłem. 😉 Ten tekst nieopatrznie przeczytany naprawdę może doprowadzić do myślenia, że „kurka… to teraz naprawdę tylko wór pokutny założyć”. Ale przecież to tylko złudzenie. Ten tekst nie mówi o tym, że nie możemy słuchać tego co nam ciało mówi. Przeczytaj dokładnie. Paweł radzi nam tylko jak walczyć z pożądaniami ciała. Podkreślam słowo pożądać. Wiki mówi, że jest to silne pragnienie czegoś. Więc to nie jest tak, że jak chce mi się czekolady bo mam gorszy dzień (albo kilka[tutaj wstaw odpowiednie dla siebie słowo]) to, że już jestem skreślony i nie posiądę królestwa Bożego. Jakby tak było, to niebo pewnie byłoby nadal puste. Ja rozumiem to tak, że człowiek jest zwierzęciem. I mamy swoje zwierzęce instynkty. Czasami są one pomocne, a czasami destruktywne. Nieraz słyszałem opowieści o himalaistach, którzy uwięzieni w jakiejś lodowej pułapce z głodu i strachu potrafili zabić za batonika. A to co czyni nas ludźmi to mądrość (nie mylić z inteligencją!). Mądrość wg filozofii chrześcijańskiej to umiejętność wyboru między dobrem, a złem. W wyborze tym pomaga oczywiście duch, o którym Św. Paweł pisze do Galatów. Idąc dalej pożądania ciała to te resztki „zwierzęcia”, które w każdym z nas siedzi. Paweł wymienia przykłady i grozi, że Ci którzy tak postępują to nie wejdą do królestwa Bożego. To znaczy, że jak np. jestem uzależniony od pornografii to nie pójdę do nieba? A żałujesz tego? I tu wchodzi właśnie Duch, bo przecież to Duch uzdalnia nas do pięknych rzeczy – takich jak żal i skrucha. Jak wiara, nadzieja i miłość. Nie, to nie oznacza, że ciało jest be, wstrętne i w ogóle. Nie. Przecież Paweł w liście do Koryntian sam pisze:

 Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który w was jest, a którego macie od Boga, i że już nie należycie do samych siebie?

Ciało jest pięknym dziełem Boga. Może jesteś na etapie, że nienawidzisz siebie – a dokładniej tego jak wyglądasz. Ale czy chcesz tego czy nie, to Bóg takim właśnie Ciebie ukochał. I nie chodzi mi teraz o to, że oh ah zagląda w Twoje wnętrze itd itd. Nie nie nie. Bóg, kocha Ciebie – Twoje ciało. Czy Ci się to podoba czy nie. Bo On stworzył Ciebie i mnie na swój obraz i podobieństwo. A jeżeli tego jeszcze nie odkryłeś/aś. To Bóg bardzo kocha samego siebie i to co tworzy.

Wiesz – ja sam jeszcze do niedawna nie lubiłem swojego ciała. Ale odkryłem, że przecież to ono znosiło przez tyle lat wszystkie trudy i znoje. Czasami pokornie, a czasami pokazując swoje pożądania i zwierzęce instynkty. Ale to moje ciało jest świątynią Ducha Świętego. I nie ma nic złego w tym, że chce mi się pić, jeść, śmiać, płakać, bawić, grać, skakać, kochać, milczeć. To jest absolutnie normalne. Człowiek jest szczęśliwy, kiedy jest stanowi całość. Kiedy między trzema płaszczyznami – ciałem, duchem i duszą jest równowaga. Mogą one wtedy między sobą współgrać i wspomagać siebie nawzajem. Kiedyś się mówiło „w zdrowym ciele zdrowy duch”. I to jest totalna prawda.

Kiedy natomiast ta równowaga jest niezachwiana to albo mamy średniowieczną ascezę… albo człowiek dziczeje – zabijanie bliźnich, gwałty, fetysze, roboje, itd. To o czym pisze Paweł. O tym pisze właśnie Św. Paweł. Że gdy taki człowiek się zapomni i zatraci swojego ducha, to jest zwierzęciem. W dodatku głupim zwierzęciem, bo nawet zwierzęta (np. psy i koty) okazują czasami więcej mądrości niż taki człowiek. Taki człowiek myśli tylko „ja” „ja” „ja”. Bo nie widzi bliźnich. Nie wie co to miłość, pomoc, współczucie. A wiesz co najdziwniejsze? Że co raz częściej takich zdziczałych ludzi nie spotyka się w lesie… tylko w wieżowcach w garniturach. O ironio.

 

Ga 5, 13-15

Czym jest wolność? Odpowiedź pewnie zależy od punktu siedzenia. Bo tak jak (wg filozofii chrześcijańskiej) człowiek składa się z ciała, duszy i psychiki, i dzięki temu tworzy integralną całość, to tak powinniśmy każdy aspekt życia człowieka rozważać na wszystkich trzech płaszczyznach. Wolność więc to fakt, że mogę poruszać się ciałem tam gdzie chce, że mogę myśleć to co chcę, i mogę wyznawać to co chcę. Tak przynajmniej ja rozumiem wolność (w ogromnym skrócie). I tu nagle Paweł wbija klina, bo mówi, że każdy z nas został powołany do wolności. Jak byłem w liceum to bardzo dużo zastanawiałem się nad powołaniem. Naprawdę pytałem o to wielu ludzi duchownych i nie. Prowadziłem długie dysputy itd, bo myliłem predestynację z powołaniem. Gwoli wyjaśnienia katolicy nie wierzą w predestynację (czyli koncepcję, że już przed urodzeniem nasze życie zostało już za nas zaplanowane). W końcu natrafiłem na siostrę zakonną, która podała mi przepiękną definicję powołania.

Powołanie to marzenie Pana Boga o Twoim życiu.

Kiedyś nawet zrobiłem taką grafikę na serwis FaceBóg:

wolnawola

Zatem słowa Pawła powinniśmy rozumieć, że Pan Bóg marzy o tym, żebyśmy byli prawdziwie wolni, ale żebyśmy też umieli korzystać z tej wolności. O czym z resztą przypomina apostoł w kolejnym zdaniu. Nie wiem jak dla Ciebie, ale dla mnie wolność to też przecież umiejętność wyboru jakimi informacjami i ideologiami się karmię. Jaką moralnością i etyką się kieruję. A jak czytam kolejne zdanie tej perykopy, które przypomina:

Miłuj bliźniego jak siebie samego.

To od razu mam przed oczami temat, który aktualnie jest na topie: aborcja. Chciałbyś/aś, żeby Ciebie mama się pozbyła? Jeżeli masz myśli samobójcze, albo masz depresję to pewnie odpowiesz „mogła to zrobić” albo coś w tym stylu. Nie wiem czemu. Niektórzy ludzie się śmieją, że małe dziecko w brzuchu matki to jeszcze nie człowiek. Że jak komórka jajowa połączy się z plemnikiem to przecież zygota itd. Fakt. Ale za kilka tygodni ten organizm będzie już mieć rączki i nóżki. A następnie urodzi się i przywita świat. Proszę Cię bracie i siostro, odpowiedz sobie na jedno pytanie: czy to jest naprawdę miłość bliźniego? Czy można jednego bliźniego stawiać wyżej siebie? Zawsze oczywiście przychodzą też argumenty o ciążach z powodu gwałtów itd. Jasne. Są takie przypadki, ale mam jakby nieodparte wrażenie, że to przykrywka, bo w większości przypadków podejrzewam na zabiegi aborcyjne przychodzą dzieciaki po „zabawie”, albo zapracowane bizneswoman, dla których seks to tak jakby zapalić papierosa. Mam nieodparte wrażenie, że to one właśnie najbardziej krzyczą, a nie te zgwałcone. Mając zatem z tyłu głowy to zdanie o miłości bliźniego swego, czy te kobiety zgwałcone czy nie, po imprezie czy nie, mające czas na dziecko czy nie, nie mogą po prostu tego dziecka urodzić i oddać do adopcji? Przecież na świecie jest tyle par, które starają się o dziecko. W końcu wydają majątek na in vitro itd. A w domach dziecka jest tylko dzieci, które czekają aż ktoś je pokocha. I znów. Gdybyś był tym dzieckiem z takiego domu, czy nie chciałbyś/chciałabyś, aby pewnego dnia pojawiła się para, która zaoferuje miłość i przyjmie jak swoje?

A co robimy zamiast tego? Nie trzeba długo patrzeć. #czarnyprotest. Wrocław cały obklejony czarnymi plakatami o marszu kobiet. Na fejsie takie dysputy i tyle nienawiści się ostatnio sączy, że przypominają mi się Godziny Nienawiści z Roku 1984 Orwella (jedna z moich ulubionych książek). Serio. Tak jak św. Paweł pisze – kąsamy i pożeramy drugiego. Natomiast apostoł ostrzega:

(…) uważajcie, abyście się wzajemnie nie zjedli.

Co to znaczy? Ja odczytuje to w taki sposób, że wzajemnie odbieramy sobie wolność. Naruszamy granice czyjejś wolności. Bo czy ten płód, który stanie się małym człowiekiem nie ma swojej wolności i swoich praw? Wg mnie ma. Wolność to też posiadać granice. Moja wolność kończy się tam, gdzie zaczynają się granice wolności drugiej osoby. Skoro ten organizm jeszcze nie umie sam za siebie powiedzieć czy chce, aby go abortowano , czy zatem nie powinniśmy zapytać samych siebie: czy chciałbym/chciałabym, aby mi tak zrobiono? Św. Franciszek z Asyżu nazywał bratem i siostrą zwierzęta, a nawet słońce i księżyc. Bo wiedział, że wszystko co Pan Bóg stworzył jest dobre. Zatem jeżeli zwierze jest moim bliźnim to ten mały organizm, który stanie się w pełni prawnym człowiekiem nie jest? Moim zdaniem jest jak najbardziej. Bo przecież Jezusowi jak rodził się w Betlejem to nawet zwierzęta się kłaniały. A gdzie mamy szukać Jezusa jak nie w drugim człowieku?

Uczmy się właściwie korzystać z naszej wolności.

Ga 5, 7-12

Jak pewnie zauważyłeś/aś, w tym liście do Galatów bardzo dużo mowy o obrzezaniu. No bo właśnie cały ten raban wziął się od tego, że ci nawróceni (Galaci) szybko wrócili do starych zwyczajów i praw. Powodem tego (jak wynika z tekstu) są jacyś ludzie, którzy próbują z nawrócić ich na dawną wiarę, głównie argumentami odnośnie potrzeby obrzezania itd. No więc może słów kilka o tym obrzezaniu. Po co w ogóle to obrzezanie? Dlaczego takie ważne itd? Wszystko zaczęło się od tzw. pierwszego przymierza. W Rdz 17, 11-12 Bóg mówi do Abrahama, że w skrócie mają obrzezać się wszyscy. Nawet słudzy. Nie wiadomo jednak czemu ma to służyć tak w praktyce. Niektóre źródła podają, że utrudnia bądź uniemożliwia masturbację. Więc patrząc na historię Abrahama to mógł być to symbol oddania się Bogu, a nie własnym przyjemnością cielesnym. Dlatego też obrzezanie i przestrzeganie Szabatu (to zaś zapoczątkowało wyjście Izraelitów z Egiptu – które poprowadził Mojżesz) to dwa najważniejsze symbole przymierza między Izraelem, a Bogiem.

No dobra, ale w takim razie dlaczego cały ten raban? Nie mogli być po prostu chrześcijanami i obrzezanymi na raz? Kurde, no powiem, że nie wiem 😀 Pewnie by mogli. Ale spójrzmy na to przez pryzmat analogii:
Masz przyjaciela. Bardzo go lubisz. Pokłóciliście się (z twojej winy). Przyjaciel mówi, że w ramach przeprosin i dowodu, że ci żal, będziesz codziennie dawać mu jednego cukierka.  Niechętnie (jeden cukierek dziennie piechotą nie chodzi 😉 ) zgadzasz się. Przyjaźnicie się dalej. Po jakimś czasie znowu się pokłóciliście. No masz taki trudny charakter, że znów z twojej winy. Przyjaciel mówi, że ok, ale że raz w miesiącu masz go zabrać do kawiarni.
Ale przyjaciel nie powiedział nic, że nadal masz przynosić cukierka. Rozumiesz? Gdybyśmy pokuty działały na zasadzie, że się kumulują, to nie wiem czy miałbym czas siedzieć i rozkminiać tą perykopę tutaj teraz. Tak więc pomijając już fakt, że przymierze zawarte z Mojżeszem powinno zastąpić/nadpisać/zamienić pierwsze przymierze, to Jezus nie po to przyszedł i ustanowił nowe przymierze z nami, żebyśmy my teraz kontynuowali nadal pokuty z przed x lat. Dlatego Paweł w ostatnim wersie tej perykopy mówi, że niech pójdą na całość i się całkowicie wykastrują. Bo jakby pokuty się kumulowały to naprawdę mielibyśmy wszyscy ostro prze-rą-ba-ne. Ale tak nie jest.

Jest jeszcze drugi aspekt tej perykopy. Bowiem jest to pocieszający fragment dla wszystkich, którzy się nawrócili i potknęli. Z każdym świeżo nawróconym jest tak, że „biegnie” jak to Paweł nazywa. Jest tak naładowany pozytywną energią Ducha Świętego, że chce nadrobić tamte lata. Dzisiaj jak słyszymy, że ktoś „biegnie” to myślimy o pędzie życia, albo, że po prostu dla zdrowia. Natomiast jak tak czytam sobie Biblię to dochodzę do wniosku, że żydzi nie biegli jak nie musieli – byli bardzo wygodnymi ludźmi. Nie było wtedy telefonii komórkowej, więc tak rozkminiam, że biegło się nieść jakąś nowinę. I tak jest w tym fragmencie – bo jak ktoś się nawróci to aż mu się serce rwie, żeby powiedzieć dobrą nowinę komuś innemu. I to jest prze-pię-kne! Serio! Jeżeli jesteś więc świeżo nawrócony/a lub znasz kogoś takiego, to ważne jest, aby przekazać tej osobie, że potknięcia i zniechęcenia to rzecz naturalna. Jak dowodzi Paweł w tej perykopie – Złemu nie podoba się, że bierzesz krzyż na swoje ramiona i za wszelką cenę chce Ci przeszkodzić.

Kończąc chciałbym zostawić Cię z wersetem 9, ponieważ można go interpretować na naprawdę wiele sposobów (wg mnie). A Ty? Jak to widzisz?

Ga 5, 1-6

Gdy słyszysz „Chrystus nas wyzwolił” to jaki obraz masz w głowie? Pewnie, że za nas umarł na krzyżu itd. Tak, to prawda – i nie zamierzam tego broń Boże podważać. Ale czy na pewno o to chodzi Pawłowi? Wydaje mi się, że ten krzyż, który wisi w każdym kościele i pewnie co piątym polskim domu, czasami przysłania nam dzieło, które Jezus wykonał. Bo krzyż przecież był tylko narzędziem. Zmartwychwstanie? W moim mniemaniu wisienką na torcie. Natomiast prawdziwym dziełem było to co Jezus zasiał w ludzkich sercach. Sercach często zobojętniałych, smutnych, znudzonych, przymuszonych… Chrystus zaczął swoje dzieło wyzwolenia już w łonie Maryi – zmieniając i uwalniając jej myślenie. Józef musiał stać się odważny i męski. Pastuszkowie i mędrcy, którzy przyszli zostali wyzwoleni z myślenia jak ma wyglądać „król”. Symeon i Anna zostali wyzwoleni bo zobaczyli Mesjasza. Uczeni, do których Jezus przemawiał w świątyni jeszcze za młodu zostali wyzwoleni ze swojego świata, że Mądrość Boża należy tylko dla starszych. Piotr rzucił sieci bo został wyzwolony z ciasnego myślenia, że nadaje się tylko do tego. Mateusz został wyzwolony z liczenia podatków i został Ewangelistą. Zacheusz zszedł ze swojego (podkreślam swojego!) drzewa. I wiele wiele innych. Ewangelia czyli dobra nowina. Jaka nowina? Że jesteś wolny/a. To myślę jest piękno Słowa. Bo czy jest coś piękniejszego, niż usłyszeć „jesteś wolny/a” gdy tymczasem siedzisz w więzieniu?

Paweł więc przestrzega nas żebyśmy nie zatracili dzieła, które wykonał Jezus. On nie po to przyszedł i mówił do każdego „jesteś wolny” „jesteś wolna”, żeby po Jego odejściu żebyśmy wracali do sztywnych ram prawa.

Bo w Chrystusie Jezusie ani obrzezanie nic nie znaczy, ani nieobrzezanie, ale wiara wyrażająca się w miłości.

Amen.

Ga 4, 21-31

Św. Paweł postanowił wziąć Galatów na sposób i pokazać, że ich sposób interpretowania Pisma nie jest jedynym. Apostoł przywołuje dwóch synów Abrahama i ich matki. Izmael urodził się z „ciała”, natomiast Izaak z „obietnicy”.
Co więcej Św. Paweł sugeruje, że ciało to symbol niewoli, a obietnica to symbol wolności. I dzisiaj chciałbym właśnie porozkminiać te dwa bieguny – ciało i obietnicę. Dla mnie są to dwa słowa-klucze w tej perykopie.

Chyba nie trzeba zastanawiać się długo, żeby zobaczyć kult ciała (materializm i hedonizm) w obecnych czasach. Moim chyba ulubionym kawałkiem o tym jest ZEUS – Strumień. Polecam wsłuchać się w tekst lub po prostu poszukać owego na internecie. Nie będę więc na ten temat się rozwodził, bo chyba każdy wie o co chodzi.
Bardziej interesujący natomiast wydaje mi się temat życia obietnicą. Bo to chyba dla wielu jest abstrakcją dzisiaj. Nie ukrywam, że dla mnie też. Więc pierwsze podstawowe pytanie jakie trzeba sobie samemu sobie zadać: czy wierzysz w obietnice? No i teraz pewnie większość odpowie: „to zależy”. No i w tym momencie już zaczynają się schody. Bo w teorii każdy wierzący chrześcijanin powinien bez zastanowienia odpowiedzieć „tak”. Bo w teorii każdemu powinno dać się drugą szansę. Bo w teorii trzeba wybaczać siedemdziesiąt siedem razy, a nie dwa razy. Bo w teorii każdy jest dobry. Bo w teorii każdy z nas na Wielkanoc gdy jest odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych to mówi „wierzę”. Bo w teorii wierzymy w „odpuszczenie grzechów, ciała zmartwychwstanie i żywot wieczny w Niebie”. Bo w teorii tak jest, a praktyka pokazuje inaczej. Bo nie odpowiadamy „tak” tylko „to zależy”, ponieważ nauczyliśmy się, że nie każdemu można ufać, a łatwowierni ludzie są ciągle wykorzystywani. Bo ile razy można dawać się nabrać na tę samą sztuczkę. Bo ludzie zapomnieli jak być dobrym, gdyż nikt ich nigdy naprawdę nie pokochał. Bo choć myślimy „nie wierzę” to nie mówimy tego na głos w kościele, żeby ludzie się krzywo nie patrzyli. Bo jak idziemy na pogrzeb najbliższej osoby to nie cieszymy się i tańczymy z radości, że tej osobie jest już pewnie lepiej w Niebie, ale ubieramy się na czarno i płaczemy.
I szczerze mówiąc nie dziwię się, że tak jest. Ciężko się dziwić, gdy co raz trudniej jest spotkać w 100% uczciwych sprzedawców, którzy nie próbują zarobić na Tobie na najmniejszej pierdółce. Gdy często wychodząc z domu rodzinnego jesteśmy nauczeni nieufności do rodziców, bo nie wierzymy w ich obietnice i intencje. Wiem, że tak jest bo sam mam z takimi rzeczami problemy. I choć ciężko mi wyobrazić np. że idę na pogrzeb w zielonym garniturze (o ile dobrze pamiętam, to zielony symbolizuje nadzieję?) to z drugiej strony staram się we Wszystkich Świętych radośnie uczestniczyć w Mszy Świętej na cmentarzu – uśmiechając się i śpiewając z życiem. Może to mało – fakt, ale od czegoś zacząć trzeba – prawda? Nigdy nie uwierzę w obietnicę Życia Wiecznego daną przez Jezusa, jeżeli w tych małych rzeczach będę zawodził. Z resztą jak podaje Ew. Łukasz (Łk 16, 10):

Kto jest wierny w małej rzeczy, jest wierny i w wielkiej; a kto w małej rzeczy jest nieuczciwy, jest nieuczciwy w wielkiej.

Tak więc uczmy się wierzyć w te małe obietnice, które daje nam Pan. To są te obietnice, które On daje Ci, gdy modlisz się i prosisz o coś małego (tak mi się przynajmniej zdaje). Ważnym jest, żeby nie bać się Go prosić o co raz większe rzeczy. Żeby te obietnice były co raz większe. I wtedy dojdziesz do momentu, gdy uwierzysz w „odpuszczenie grzechów, ciała zmartwychwstanie i żywot wieczny w Niebie”. I w to, że gdy na ołtarzu następuje przemienienie, to nie widzisz już białego opłatka i wina, ale Jego ciało i krew.

Kończąc więc życzę sobie i Tobie wiary w te obietnice. Najpierw te najmniejsze. Bo łatwo jest żyć ciałem. Ono nie składa żadnych obietnic. Po prostu jest. W obietnice natomiast trzeba uwierzyć. Mało tego – trzeba ufać temu, który je składa. A więc… czy ufasz Jezusowi?

Ga 4, 12-20

Już dwa tygodnie minęły od rozpoczęcia się dni diecezji ŚDM 2016. Jak przeżyłem ten czas? Było fajnie. Tylu ludzi uśmiechniętych (!) w tramwajach i autobusach. Przystanki wręcz kipiały od radości, gdzie grupy pielgrzymów prześcigały się który kraj zrobi lepszą meksykańską falę, który głośniej wykrzyknie, który jest bardziej pozytywnie zakręcony. I co lepsze – widać jak ta atmosfera wszystkim wokół się udziela. Codzienny Wrocław stał się taki… piękny. I nie chodzi mi tu o architekturę czy klimat. Ale o duszę. A oni poznawali naszą duchowość – wyciszoną, stonowaną (może czasami zbytnio) i taką (moim zdaniem) mistyczną. My stawaliśmy się tacy jak oni, a oni stawali się tacy jak my. Znasz to? Tak – to jest pierwszy wers perykopy, którą dzisiaj rozkminiamy – Ty i ja. Jak przeczytasz tą perykopę jeszcze raz, mając w myślach dni diecezji ŚDM to całkowicie inaczej zaczniesz na to patrzeć. Obiecuję Ci. Ja najpierw uśmiechnąłem się z radości i podjarania, że „łał, Panie Boże, Twoje Słowo po raz kolejny jest ponadczasowe”. Ale później uśmiech powoli schodził mi z twarzy.

15 Gdzie się podziała wasza radość? Zaświadczam, że gdyby to tylko było możliwe, wyłupilibyście sobie oczy, aby dać je mnie.

Jakie jest Twoje otoczenie dziś – gdy pielgrzymi odjechali? Nadal jest tak radośnie? Widzisz, żeby ktoś robił meksykańską falę na przystanku? Jacy są ludzie w komunikacji miejskiej? Uśmiechnięci i gotowi do pomocy? A ludzie, których może znasz, którzy przyjmowali pielgrzymów? Są tacy sami?
Mógłbyś/Mogłabyś powiedzieć teraz „A co? Oczekujesz, że ludzie codziennie będą robić meksykańską falę na przystanku?”. Kurde, nie wiem. A co jeżeli tak? Nie byłoby fajnie? Nie pogardziłbym, gdyby ktoś nieznajomy uśmiechnął się do mnie w tramwaju (a jeszcze lepiej nieznajoma 😉 ). Gdyby ludzie, którzy przyjmowali pielgrzymów byli zawsze tacy pełni entuzjazmu, radości i otwartości na drugiego człowieka. I nie są to moim zdaniem marzenia utopijne. A dowodem na to jest to, że Św. Paweł też o tym marzył:

18 Otóż byłoby dobrze, gdybyście doznawali prawdziwej troski zawsze, a nie tylko wtedy, kiedy jestem z wami.

Na co więc czekamy? Stara mądrość mówi: jeżeli chcesz zmienić świat, to zacznij od siebie. Prawda? Więc zadanie na jutro: obdarz szczerym uśmiechem nieznajomą osobę. Tylko tyle. Albo aż tyle. Nie od razu Rzym zbudowano, a wielkie zmiany zawsze rozpoczyna mały krok.

 

Ga 4, 8-11

Powiem szczerze, że 9. wers (zwłaszcza pierwsza część) wbił mi klina na długi czas. Gdy już myślałem, że się poddam, bo wiecie – jak to wytłumaczyć np. osobie nie wierzącej „no wiesz stary, tyle lat żyłeś bez Boga bo Bóg nie chciał Cię poznać”. I tu widać ewidentny błąd myślenia. Wróć: zrób krok w tył i wryj sobie Marek w tą banię: Bóg nie jest sadystą. Olśnienie od Ducha Świętego przyszło od razu. Byłaś/eś kiedyś zakochana/y? Jeżeli tak to będziesz wiedzieć o czym mówię, jeżeli nie to myślę, że też się zrozumiemy 🙂 Zadałem sobie proste pytanie: za co kocha mnie moja żona? Bo wiadomo, że nasza ludzka miłość nie jest doskonała i kochamy drugą osobę za coś. Zwłaszcza, jeżeli jest to miłość małżeńska. Zakochujemy się bo coś. No i właśnie – za co? Co ona takiego we mnie widzi? Dlaczego ona mnie – takiego poranionego, pokaleczonego, zabłoconego grzesznika kocha? O co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego to szaleństwo trwa? Odpowiedź jest równie prosta co i może wydawać się głupia: bo ktoś zechciał mnie poznać. Tylko nie tak, jak my to rozumiemy „Cześć, jestem Marek, miło Cię poznać”. Nie. Poznać, to znaczy wejść w życie drugiej osoby i przyjrzeć się jemu. Co lubi jeść, co pić, czego słuchać, co czytać, w co grać i bawić się. W czym ta osoba jest dobra, a w czym słaba. Czy ma jakieś pasje, ale i czy ma jakieś problemu – albo raczej jakie ma problemy (bo to, że ma problemy to jest pewnik)? Od czego jest uzależniona? Jakie są jej zranienia i lęki? To jest poznanie. Mając to w głowie zacznij czytać tą perykopę jeszcze raz. Bóg jest żywą istotą – nie martwą naturą o której pisze św. Paweł, że jest „bezsilnym i martwym żywiołem”. Bóg nie jest bezsilny, a tym mniej nie jest martwy! I nie chce bezmyślnych sług, którzy będą oddawać mu cześć. Bóg chce być poznawany i chce poznawać Ciebie. I to jest mega. Bo zobacz: Paweł się poprawia! Poprawia, bo nie możemy w pełni poznać Boga – bo jego chwałę w pełni zobaczymy dopiero w niebie – ale możemy być przez niego rozpoznani. I tu jest to miejsce kulminacyjne, gdzie głowa powinna mi wybuchnąć z zachwytu nad Bogiem, który rozpoznaje Ciebie, i Ciebie i Ciebie i MNIE. TAK, CIEBIE! TAK, MNIE! Co to znaczy? To znaczy, że Bóg nas przecież zna. Wyobraź sobie, że zrywasz z przyjacielem lub dawną miłością. Po kilku dniach/miesiącach/latach widzisz tę osobę na ulicy jak się zatacza, albo jak leży obsrana, obżygana, w błocie, ludzie przechodzą obok, śmieją się. Przyznałbyś się publicznie? Rozpoznałbyś/aś ją/go? A Jezus przychodzi, i mówi „TO JEST MÓJ SYN UKOCHANY!”, „TO JEST MOJA NAJUKOCHAŃSZA CÓRECZKA!”. Biegnie i przytula Cię takiego jakim jesteś. Nie dba o to w jakim jesteś teraz stanie. On sobie z tym poradzi. Zmartwychwstał to z Twoimi i moimi problemami sobie nie poradzi? I myślę, że to jest to co pociąga ludzi za Bogiem. Zwłaszcza tych, którzy radykalnie się nawrócili i zmienili swoje życie. Bo oni widzą jak to jest żyć w gnoju i jakie to niesamowite uczucie kiedy Jezus Cię rozpoznaje i mówi „kocham Cię!”. I nagle wiesz, że za tym oklepanym stwierdzeniem ukrywa się to, że On Cię zna – wie wszystko o Tobie. WSZYSTKO. I on mimo to przyznaje się do Ciebie i bierze Cię takim jaka/i jesteś.

I kończąc czasami właśnie tak jak wspomniałem wyżej – mijają dni/miesiące/lata. Bywa, że tracimy nadzieję i zdaje się nam, że nikt takiego kogoś nie kocha. Bo jak kogoś takiego można kochać? I Św. Paweł też o tym pisze – że zwracamy uwagę na te dni/miesiące/lata. A przecież Bóg rozpozna Cię zawsze. Niezależnie od tego jak bardzo się „zmieniłeś/aś”. On ma wypisane Twoje imię na dłoni. Więc zakoduj sobie to w głowie: On się zawsze do Ciebie przyzna. On Cię zawsze rozpozna.

A Ty? Możesz powiedzieć to samo? Zawsze się do Niego przyznasz? Zawsze Go poznasz w drugim człowieku?

Ga 4, 1-7

Proszę, weź zamknij na chwilę oczy i spróbuj wyobrazić sobie jak wyglądasz duchowo. Tak – duchowo. Ile masz lat, ile masz w klacie/talii, jaki masz wyraz twarzy itp?

A teraz pomyśl o rzeczach, które Tobą rządzą. Od których jesteś uzeleżniony/a. Rzeczy czy osób bez których nie możesz się jakoś obejść.

I jak?

Ja często wyobrażałem sobie siebie jako takiego chłopaczka 15-16 lat. Teraz może z 19. Paweł natomiast sprowadza nas wszystkich na ziemię. Bo parafrazując jego słowa: jeżeli jesteś zależny od czegoś to jesteś albo dzieckiem, albo niewolnikiem. Jak jesteś dzieckiem to masz „opiekuna”, a jak niewolnikiem to masz „zarządcę”. To co wolisz?
Oszukując siebie, że jesteśmy panami wszystkiego, że życie należy do nas. Bo jeżeli jesteśmy zależni od czegoś to nie jesteśmy wolni.
Ciężko mi to przechodzi przez myśl, ale ja jestem niewolnikiem. Niewolnikiem swojej głupoty, lęków, słabości i przeszłości. I jeżeli też czujesz, że jesteś niewolnikiem to nie oszukuj się – nie jesteś super herosem, ani tajnym agentem czy siłaczem – sam się nie uwolnisz. Nie pomogą Ci żadne lekcje kontroli własnego umysłu, zajęcia jogi, siłownia, dieta cud i inne szmery bajery tego świata. Bo tak jak dzieci niewolnicy są poddani „żywiołom świata”. Wykaraskasz się jednego błota to wpadniesz w drugie. Każdy terapeuta czy psycholog powie Ci zgodnie: człowiek sam nie jest w stanie powstać.
Podobnie jeżeli czujesz, że jesteś dzieckiem to jest tak samo. Tylko może z naiwnością dziecka łudzisz się, że jak popłaczesz i potupiesz nogą to coś się zmieni. Tak, opiekun da Ci lizaczka, żeby uciszyć niesfornego malucha i tyle. Zmieni pieluszkę, poklepie, pocieszy.

Apostoł pisze, że gdy jednak wypełnił się czas to wtedy dopiero Bóg zesłał swojego Syna. Dopiero wtedy. I ten Syn uwolni nas wtedy od opiekuna/zarządcy, abyśmy stali się dziećmi przybranymi. Czyli takimi, które mają ojca. Bo zobacz, że jak dziecko ma opiekuna, to znaczy, że nie znało ojca. Ba! Nie wiadomo, czy ono nawet było świadome tego, że ma ojca! I jak już staniemy się tymi dziećmi przybranymi to co ma się stać? Syn Boży ma prosto w nasze serducha wysłać swojego Ducha, który ma wołać Abba, Ojcze! Dlaczego tak? „Abba” przecież też znaczy „Ojcze” czy raczej „Tatusiu”. To znaczy, że to jest najlepszy Ojciec jakiego mamy! Że nie ma lepszego! To jest taki Ojciec, który kocha nas niesamowitą Miłością przez duże M. Żydzi to rozumieli. Dla nasz to jest takie prawie nic, bo nikt się tym nie zachwyca. Ale jakbym Ci powiedział, że nie wiem… kurcze… trudno mi teraz wymyślić jakieś porównanie, ale mam nadzieję, że kumasz 😀
A Bóg jest takim Ojcem, że jak on usłyszy takie wołanie to nie trzeba będzie mu dwa razy powtarzać. Dopiero jak zaczniesz wołać Abba, Ojcze! sercem to Bóg weźmie się za Ciebie i obmyje Cię z tego całego syfu. Przestaniesz być niewolnikiem. Przestaniesz być dzieckiem nie znającym ojca. Staniesz się kochanym synem/córką, czyli dziedzicem. A skoro Bóg odpowiada na nasze wezwanie, to oznacza, że robi to z własnej woli. Więc z woli Boga stajesz się dziedzicem. Super co nie? 🙂

Na koniec będzie trochę zamulaszczo, bo przecież to jest jeden cel tej perykopy. A drugi? Paweł pisał przecież do Galatów, którzy byli niewolnikami Prawa, albo dziećmi, które ufały, że Prawo da im zbawienie. Czy coś się zmieniło? Poczekajmy do najbliższej niedzieli. Zobacz ilu ludzi czuje się niewolnikami, że „muszą” iść do kościoła. Ile osób jest dziećmi, które nie potrafią przyznać się i powiedzieć „nie wierzę”. Naprawdę smutno mi się robi, gdy widzę tych wszystkich ludzi, którzy za karę maszerują w Wielkanoc do spowiedzi. Bo raz do roku trzeba. Którzy jak dzieci myślą, że ochrzczą dziecko i już. Z głowy. A ilu umiera w ogóle nie poznając Boga? Nigdy w życiu nie mając normalnego żywego kontaktu z Nim? Ośmielę się stwierdzić, że ludzie do tego stopnia czują się ciemiężeni, że postanawiają walczyć jak z najgorszym wrogiem. Sami nie wiedząc do końca z czym walczą, po co, dlaczego? Chcą zmiany praw kościelnych, które ich przecież niekoniecznie dotyczą. Ludzie widzą Kościół właśnie jako takim zarządca – pan niewolników. I choć wg mnie faktycznie niektóre rzeczy mogły by być lepiej zrobione, to przecież gdzie tu sens? Tylko dziedzice powinni zabierać głos w tej sprawie. Nieświadome dzieci i niewolnicy nie powinni się odzywać. Trochę szorstko, ale nie ma o owijać w bawełnę.

 

Ga 3, 15-29

Muszę przyznać, że miałem ogromny problem z tym fragmentem. W sumie są to dwie perykopy, ale postanowiłem wziąć to w całości.

Główny problem miałem chyba z tym, że Paweł tak pięknie pisze, że Prawo już nie obowiązuje. No i… no właśnie… jak to? Jak to nie obowiązuje? Nie ma prawa? A co z przykazaniami? Człowiek całe życie słucha 10. przykazań, uczy się w szkole na lekcjach religii jakiś dziwnych praw kościelnych… a Paweł pisze, że prawo już nie obowiązuje. Pojawił się we mnie bunt, zdziwienie, niedowierzanie i pewnie jakaś nutka radości. I to ostatnie najbardziej mnie niepokoiło. Na Szczęście (n-te imię Pana Boga 😉 ) z pomocą przychodzi rozum i kontekst listu. Musimy pamiętać do kogo Paweł kierował ten list. Do ludzi, którzy zaczęli wracać „wiary w Prawo”. Do judaizmu. Do ludzi, którzy pewnie bali się zmian. Którzy w tym „opiekunie” (jak to Paweł ładnie nazywa) widzieli bożka. Myśleli, że przez samo przestrzeganie Prawa zostaną zbawieni. A to przecież nie Prawo za nas umarło na krzyżu.

Tak jak wspominałem w którejś wcześniejszej rozkminie za Prawo możemy coś podstawić. Zastanów się do czego wracasz tak często? Co się stało takim Twoim „opiekunem-bożkiem”? Może jest to jakiś przedmiot, a może jakieś zachowanie? Coś co nie pozwala Ci za stałe związać się z Bogiem. Uwierzyć. Może zabrzmi to dziwnie, ale dla mnie jest to czasami sam rozum. Rozum, który powinien stać się dla mnie właśnie taką pomocą. Kierować w stronę Boga, to czasami jest tylko zawadą, ogranicznikiem, hamulcem. A nie powinno tak być. Tak jak Prawo nie powinno wtedy Żydom przysłaniać Jezusa, tak mi rozum nie powinien zasłaniać Boga. Wiara w Jezusa powinna iść w parze z życiem i jego wszystkimi aspektami.

Drugą stroną medalu, że tak się wyrażę, jest wspomniany w tym fragmencie testament. Czyli obietnica. Tak jak prawo sporządzone 430 lat później nie może zmienić obietnicy danej Abrahamowi, tak nauka dana przez Jezusa nie może zostać zmieniona dzisiaj. A jaką naukę dał On? Jakie prawo zostawił? Wystarczy prześledzić Ewangelię. Jezus nigdy nie powiedział np. „wszystkie prawa są głupie i jako Bóg je anuluję”. Nie. On wskazał po prostu nowy kierunek. Niektóre prawa zaktualizował i inne wzmocnił, w wyniku czego inne straciły ważność. Przykład? Tak jak Paweł pisze: nie ma już podziału na kobietę i mężczyznę. Co to oznacza? Nie, nie chodzi o gender itd 😛 Chodziło o to, że kobiety miały bardzo niską pozycję w kulturze żydowskiej. Jezus chciał powiedzieć, że on kocha wszystkich ludzi tak samo. Ale z czego to wynika? Wynika to z przykazania Miłości, które Jezus nam zostawił. Bo z tego prawa wynika n innych. I np. tak 10 przykazań nie zostało zmienionych. Bo 10 przykazań potwierdza przykazanie Miłości. One pięknie ze sobą korelują.

Kończąc pozostaje ostatnia treść, którą Paweł chciał przekazać w tym fragmencie. Że „nowe” Prawo, które dał Jezus – Prawo pełne miłości – ma być naszym opiekunem. A opiekun to nie jest tylko ktoś, kto tylko uśmiecha się i nic nie mówi. To ktoś kto czasami potrafi powiedzieć „stop”, „wystarczy”, „tego nie wolno”, „to nie jest miłość”. Dlatego ośmielę się stwierdzić, że mamy Stary i Nowy Testament. Stary się już wypełnił, teraz czekamy na wypełnienie się Nowego. Bo Jezus zostawił nową obietnicę – że wróci do nas, gdy tylko przygotuje dla nas miejsce w Niebie.