Rz 8, 31-39

(31) Co więc na to powiemy? Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam? (32) On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale wydał Go za nas wszystkich, jak i z Nim nie miałby nam darować wszystkiego? (33) Kto będzie oskarżał wybranych Boga? Bóg jest Tym, który usprawiedliwia. (34) Kto potępi? Chrystus Jezus jest Tym, który umarł, więcej, zmartwychwstał, jest po prawicy Boga i wstawia się za nami. (35) Kto nas odłączy od miłości Chrystusa? Czy utrapienie, ucisk, prześladowanie, głód, nagość, niebezpieczeństwo lub miecz? (36) Jak jest napisane: Z powodu Ciebie zabijają nas przez cały dzień, uważają nas za owce na rzeź. (37) Ale w tym wszystkim w pełni zwyciężamy przez Tego, który nas umiłował. (38) Jestem bowiem przekonany, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani moce, (39) ani to, co wysoko, ani to, co głęboko, ani żadne inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, naszym Panu.

Parafrazując Pawła: A cóż ja mam napisać o tym fragmencie? Mam w ogóle taki żartobliwy obraz, jak Paweł po napisaniu tych ośmiu rozdziałów usiadł, popatrzył na to co napisał, ile mądrości wylał, ile bardzo głębokich teologicznych tematów dotknął i wytłumaczył, po czym niczym jak Kohelet stwierdził, że to wszystko marność… Bo nikt nas nie odłączy od Miłości Chrystusowej. I to też jest dla mnie niesamowita nauka pokory. Paweł w mądrości swojego serca skondensował całe rozważania do jednego pytania: „On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale wydał Go za nas wszystkich, jak i z Nim nie miałby nam darować wszystkiego?”.

Boże, jaki Ty jesteś dobry…

Rz 8, 28-29

Wiemy zaś, że tym, którzy miłują Boga, wszystko służy ku dobremu, tym, którzy są powołani według Jego postanowienia. Tych bowiem, których poznał, przeznaczył, żeby się stali podobni do obrazu Jego Syna, aby był On pierworodnym między wielu braćmi. Tych zaś, których przeznaczył, tych też powołał, a których powołał, tych również usprawiedliwił, a których usprawiedliwił, tych także obdarzył chwałą.

Z przekładu ekumenicznego.

Znam wielu ludzi, którzy (zgaduję że) krzyczeliby czytając ten fragment. Krzyczeli zadając pytanie „Dlaczego?”. Czasami i sam bym był w tej grupie. Np. teraz, w tym momencie, pisząc tą rozkminę, zastanawiam się „po co mi to doświadczenie?”. Dlaczego nie mogę żyć jak inni? To są jakieś takie pytania, które w sytuacjach trudnych tlą się w mojej głowie. A po drugiej stronie mam pewność jak Paweł i „wiem, że wszystko służy ku dobremu”. Bo jak jesteś w relacji, to zawsze zakładasz dobro. Nigdy nie zakładasz zła (a przynajmniej w zdrowej relacji nie powinieneś/aś). Mam nadzieję, że kochająca mnie osoba chce mojego dobra. I ten fragment Paweł właśnie poświęca mojej relacji do Boga. Relacji miłości. A kto jest powołany wg Jego postanowienia? Wystarczy sobie przypomnieć (albo wrócić kilkadziesiąt stron wcześniej) Ewangelię, kiedy to Jezus powołuje apostołów. Kogo Jezus powołuje? Tak w skrócie. Ludzi idealnych? Oh, daleko od idealnych. Jezus powołuje każdego z nas. Ludzi słabych, strapionych, udręczonych, złamanych. A jak się odbywa takie powołanie? Przez dialog. Przez powiedzenie Bogu „tak”. Po prostu. Nie ma żadnej magii, fajerwerków, cudów na kiju. I dopiero będąc w tej drodze, która być może dopiero się rozpoczęła, następuje uzdalnianie mnie i Ciebie przez Jezusa do miłości, do wiary i do nadziei. A odbywa się to przez Ducha Świętego, którego Jezus daje nam jako bratu. Skoro bratu, to i współdziedzicu. Skoro współdziedzicami, to upodobniamy się do samego Chrystusa. Otrzymujemy królewską szatę, pierścień na rękę i miejsce obok samego Króla. To jest ta droga, to jest ten proces, który opisuje Paweł. Nie odwrotnie. Nie najpierw muszę być taki idealny, czysty, bez skazy, wybielony, taki siaki owaki. Paweł mówi, proces jest taki: przeznaczony -> powołany -> usprawiedliwiony -> obdarzony chwałą. To Jezus nas usprawiedliwa. Nie my nas samych. A ja tak bardzo chciałbym czasami sam. Chciałbym być taki i taki i taki, a dlaczego nie mogę być taki? Tymczasem Chrystus przez słowa Pawła mi mówi: bo nie tak ciebie przeznaczyłem Marku. Przeznaczyłem cię do tego, i do tego cię powołuje, i usprawiedliwiam że nie jesteś inny, i czynię cię moim współdziedzicem. Przyjmij to proszę.

Rz 8, 26-27

Podobnie też Duch wspiera nas w naszej niemocy. Nie wiemy bowiem, o co i jak należy się modlić, ale sam Duch wstawia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami. A Ten, który bada serca, wie, czym jest zamysł Ducha i że zgodnie z wolą Boga wstawia się On za świętymi.

Dzisiaj użyłem Biblii Ekumenicznej. Użyłem jej, bo jest tu ciekawie przetłumaczone – „o co i jak”. Ja przyzwyczaiłem się, że zarówno w tysiąclatce jak i u Paulistów, jest po prostu „jak”. Biblia Gdańska i przekład dosłowny mówią „o co”. A tu są obie formy. I uważam, że to jest piękne. Bo myślę, że tak dokładnie jest – jeżeli pozwolę to Duch Święty pomaga mi modlić się zarówno o konkretną rzecz, gdzie moja modlitwa jest teraz najbardziej potrzebna, oraz przysposabia mnie, abym się modlił. A gdy tego mało to i On Sam wstawia się swoją modlitwą! Te „błagania, których nie można wyrazić słowami”, to chodzi m.in. właśnie o te wzdychania i nadzieję, z poprzednich wersów. Tam jest dosłownie, że „wspiera nas w ciężkich wzdychaniach, których nie da się wyrazić słowami”. Ja znam ten stan doskonale. Kiedy już nie wiem o co mam się modlić i jak, i tego jest tak dużo że jedyne co potrafię to wzdychać. Bo jest mi tak ciężko, że już mam dość. Że otwieram usta i pozwalam Duchowi Świętemu działać. Bo wierzę, że Jezus, a więc Ten który najlepiej zna nasze, w tym moje, serce, doskonale wie czego mi teraz trzeba. Że prawdopodobnie odpowiedź nie jest tam gdzie myślę. Ja już mam swój pomysł jak tą sprawę załatwić, ale Jezus zna moje serce, on widzi więcej, zna serca innych ludzi, i potrafi najlepiej mnie wyprowadzić z tej sytuacji. Duch Święty doskonale o tym wie, i w taki właśnie sposób wstawia się za nami – świętymi. Bo „święty” oznacza „osoba, z której usług Bóg korzysta”. Bóg może działać przeze mnie i przez Ciebie, jeżeli Mu na to pozwolisz. Wtedy na ten moment – stajesz się „święty”.

Rz 8, 23-25

A nie tylko ono, ale i my, którzy mamy pierwsze plony Ducha, i my sami w sobie wzdychamy, oczekując usynowienia, odkupienia naszego ciała. Nadzieją bowiem jesteśmy zbawieni. A nadzieja, którą się widzi, nie jest nadzieją, bo jakże ktoś może spodziewać się tego, co widzi? Ale jeśli spodziewamy się tego, czego nie widzimy, to oczekujemy tego z cierpliwością.

Tym razem użyłem Uwspółcześnionej Biblii Gdańskiej.

Te pierwsze plony, to tam jest takie słowo aparché, i ono faktycznie oznacza pierwsze plony, tylko to są pierwsze i najlepsze plony. Te najlepsze kłosy z pola. To były te plony, które szły na ofiarę dla Boga. A z drugiej strony to słowo oznacza „początek ofiary”. I to jest mega ciekawe co Paweł zauważa. Że jak dostajemy pierwsze dary Ducha Świętego, to one są takie „WOW!!!!”. Człowiek chce krzyczeć z radości. Biegać po ulicy i mówić „Jezus Cię kocha!”. Myślę, że wiele neofitów czy ochrzczonych w Duchu wie o czym mówię. Natomiast po tych pierwszych plonach przychodzi czas stabilizacji. Emocje trochę opadają. Myślę, że to jest jeden z tych powodów dlaczego ludzie w Kościele z takim pobłażaniem patrzą na neofitów. Na zasadzie „ciesz się póki możesz”. Ja np. cieszę się za każdym razem neofitę, bo wlewa mi to trochę Bożej radości w moje serce. Po pierwszych plonach Bóg nadal mówi, i z mojego doświadczenia daje co raz więcej, ale także hmm uczy go słuchać. Nie bez przyczyny przykazaniem „zero” jest „Słuchaj Izraelu!”. Mam przez to na myśli to, że Jezus, mnie, uczy żeby co raz więcej mu ufać i wierzyć „w ciemno”. Bez żadnego „efektu wow”.  Ja tak mam np. z obrazami, że co raz rzadziej są one takie klarowne. Co raz częściej raczej są subtelne, i jeżeli podejmę świadomą decyzję „Pokaż mi Panie więcej”, to jestem zaproszony by widzieć więcej i więcej. Bo pierwociny, to tylko właśnie ten „początek ofiary”. Pytanie, czy nadal później będę chciał przynosić ofiary Bogu, takie jakie są? Być może bez fajerwerków na co dzień, ale po prostu takie „zwykłe”. By to Bóg mógł się objawiać w swojej łasce kiedy On tego chce, a nie żeby na wierzchu było moje ego. Tak więc, będąc po tych darach, wzdychamy w sobie. I tu to wzdychamy, ma negatywny wydźwięk. Słowo stenazó oznacza „wzdychać, szemrać, modlić się bezgłośnie – z żalem, jękiem, urazą, westchnieniem.”. No bo ile można czekać Panie Boże? Kiedy wybawisz mnie z ograniczeń tego ciała? Kiedy nie będę polegał tylko na oku, uchu, zapachu, na tych wszystkich bodźcach. Ale nie mówię tego głośno, tylko wzdycham w sobie.

W tym momencie zadałem sobie pytanie: jaka w ogóle jest różnica między nadzieją, a wiarą? Postanowiłem zapytać Copilota, a on mi po długim elaboracie napisał na końcu tak:

wiara to przekonanie, a nadzieja to oczekiwanie. Wiara jest fundamentem, a nadzieja jest tym, co dodaje koloru naszemu życiu.

Dlatego właśnie Nadzieją jesteśmy zbawieni. W nadziei oczekujemy i wzdychamy w sobie.

Rz 8, 19-23

Stworzenie więc ufnie oczekuje objawienia się synów Bożych, gdyż zostało poddane marności – nie z własnej woli, ale przez Tego, kto je poddał – w nadziei, że zostanie wyrwane z zepsucia, które je zniewala, do wolności, którą jest chwała dzieci Bożych. Wiemy przecież, że całe stworzenie aż do tej chwili woła i cierpi jak rodząca kobieta. Zresztą nie tylko ono, ale również my, którzy mamy pierwsze owoce Ducha. My więc także wołamy w naszych sercach, ufnie oczekując uznania za dzieci, czyli odkupienia naszego ciała.

Niesamowite jest to słowo, którym darzy nas Paweł. Niesamowite bo jest też trochę tajemnicze, trochę metaforyczne, trochę metafizyczne, a trochę takie może wydawać się poetyckie. Stworzenie (ktisis) bowiem nie oznacza tylko materii żyjącej – baranków, krówek, piesków, kotków, ptaków, motyli itp. Chodzi i całe stworzenie – wszystko co widzimy, i czego nie widzimy. Wszystko co zostało stworzone przez stwórcę. Można się pokusić, że samo to słowo Pawła, też jest stworzeniem, które… no właśnie… co robi? Ufnie oczekuje objawienia się synów Bożych? Po pierwsze tam nie jest „ufnie oczekuje”, tylko „oczekuje w napięciu” (apokaradokia). Dosłownie „mieć rozciągniętą głowę”. Ma to z jednej strony przywoływać na myśl np. biegacza, który czeka na linii startu i nie może się doczekać, kiedy ktoś powie „Już!”. A z drugiej, że myślami jestem gdzieś indziej, bo ciągle myślę „kiedy to się wydarzy?”. I trochę rozumiem tą „ufność”, którą dodał tłumacz, bo no jeżeli czekasz w takim napięciu przez tyle lat, to musisz mieć ufność. A kim są synowie Boży? No my. My jesteśmy potomkami (synami) Boga. Więc dlaczego kamień czy drzewa czeka w takim zniecierpliwieniu na mnie? Bo zostało poddane marności. A dokładniej to bezsensowi istnienia, próżności (mataiotés). Moja pierwsza reakcja była taka „Ale… o co chodzi?”. Ale po chwili do mnie dotarło: kamień, po prostu leży. Bez celu, bez sensu, póki ktoś nie nada mu sensu. Wszystko co żyje dąży do tylko jednego celu: podtrzymania gatunku. Jeżeli moim sensem istnienia jest wyłącznie kopulacja, tak aby podtrzymać gatunek, to czy na pewno ma to jakiś sens? To jest ta próżność, o której Paweł pisze. Jest to tożsame z mitem o stworzeniu świata, i zadaniu jakie Adam dostał – nazwać wszystkie stworzenia. Adam zatem wykonał pierwszą część pracy – nadał stworzeniu „istnienie”. Stworzenie mogło powiedzieć od tego momentu o sobie „Jestem …”. Natomiast jest jeszcze druga cześć – nadać komuś sens. Można zadać sobie pytanie zatem czym jest „zepsucie, które zniewala” owe stworzenie? No właśnie ta próżność. Próżność jest zepsuciem.

Skoro stworzenie jest w takim ciągłym napięciu, i czeka i czeka – to można porównać je tak jak zrobił to Paweł do rodzącej kobiety. „Czym będzie to co się ze mnie narodzi?” „Czy moje życie teraz będzie miało sens?”. Osobiście, sam bym nie użył takiego porównania jak Paweł, ale czuję, co chciał pokazać – to jest ta granica – czy to co się ze mnie rodzi jest owocem próżności czy jest zaiste sensem istnienia?

I tak jak rodząca kobieta czeka, aż zobaczy swoje dziecko, tak my – napełnieni darami i charyzmatami Ducha Świętego, nie możemy się doczekać jakie będą owoce. Czy zobaczymy jeszcze je za życia? Czy (ponownie) to ma sens? I w tej nadziei, ufnie, czekamy.

Ale to wszystko może się wydarzyć tylko wtedy, kiedy zostaniemy uznani za potomków, za dzieci Boże (zobacz werset 17).

Rz 8, 17-18

A jeśli jesteśmy dziećmi, to i dziedzicami, dziedzicami Boga i współdziedzicami Chrystusa, o ile razem z Nim cierpimy, abyśmy też wraz z Nim doznawali chwały. Sądzę bowiem, że obecnych cierpień nie da się porównać z przyszłą chwałą, która ma się w nas objawić.

To jest chyba jeden z tych fragmentów, o które chciałbym się zapytać Pawła „Co miałeś na myśli?”. Bo o ile jest dla mnie niesamowite to, że jesteśmy dziedzicami Boga, a z greckiego dziedzic to była osoba, pomiędzy którą rozdzielało się ziemię. Więc tak sobie myślę, co ja dziedziczę po Bogu? Czy jakąś ziemię, czy nos, oczy? A może wszystkiego po trochu. Ale to jeszcze jakoś tam mogę sobie wyobrazić. Ale „współdziedzic Chrystusa” to jest dopiero zagadka. Dlaczego Paweł to rozdzielił? A Paweł to pisał w czasach kiedy Chrystus był synonimem słowa Mesjasz. Bo po grecku nie mieli takiego słowa, więc musieli wymyślić – Chrystus dosłownie oznacza „namaszczony olejem”. Dzisiaj Chrystus = Jezus dla nas, ale wtedy, chodziło o Mesjasza. A może Paweł po prostu chciał podkreślić, że jesteśmy jedną rodziną? Bo skoro jesteśmy dziedzicami Boga, skoro jesteśmy dziećmi, skoro Chrystus też jest dzieckiem Boga, to my i Chrystus jesteśmy [przybranym] rodzeństwem. A więc jesteśmy faktycznie współdziedzicami. A więc wszystko do czego ma dostęp Chrystus, i my mamy… O ILE razem z nim cierpimy… tylko, że NIE cierpimy, tzn. nie o to chodzi. Tam jest słowo sumpaschó. Sum – wspólnie, razem, paschó – odczuwać ciężkie emocje, zwłaszcza cierpienie; dotknięty, doświadczający uczucia (dosłownie „zmysłowy” = „doświadczenie zmysłowe”); „uczucie umysłu, emocji, pasji” (J. Thayer). A więc nie chodzi tylko o cierpienie, ale całość. Odczuwać WSZYSTKIE emocje. Bo jeżeli jesteśmy współdziedzicami to współdziedziczymy wszystko z Chrytusem. I te dobre i te złe rzeczy. I teraz pytanie, czy mam w sobie odwagę powiedzieć „tak, piszę się na to, chcę współdziedziczyć te silne emocje”. Czy zatem oznacza to, że mamy się biczować i ubierać w wory pokutne? Nie, bo na świecie jest dość smutku i cierpienia. W każdej tej osobie chorej, spragnionej, pod gruzami wojny, umierającej samotnie, jest Chrystus. Paweł pyta mnie „Czy cierpisz gdy widzisz tych ludzi w takim stanie?”, „Czy czujesz te emocje, które Chrystus przeżywa wisząc na krzyżu?”. Paweł kończy myśl, stwierdzeniem, że to sumpaschó i tak jest niczym w porównaniu z Chwałą, która ma się W NAS objawić. Ale ponownie – tylko wtedy, kiedy weźmiemy udział w sumpaschó.

Być może to uspokajanie własnego sumienia i pilnowanie własnej ciepłej kanapy, ale myślę, że chodzi tu o to, aby mieć żywe i bijące serce. Nie twarde, z kamienia, które widzi cierpienie drugiego człowieka i odwraca głowę. Które czuje cierpienie własnego ciała, ale też udaje, że jest w porządku. Wydaje mi się, że współdziedziciem można być tylko wtedy… kiedy jest się w pełni człowiekiem, jak Jezus. On nie odwracał wzroku, On nie śmiał się z cierpiących, On nie szydził z ludzi po kryjomu. Był ideałem człowieka, do którego chcę dążyć całe życie. Czuć i współodczuwać emocje swoje i moich braci i sióstr. To nie oznacza, że nimi żyć i czynić je swoimi! Ale jest taki złoty punkt, w którym nie żyje się cudzym życiem, ani nie ma się serca z kamienia. Współczucie, po prostu.

Rz 8, 16

Ten to Duch świadczy wraz z naszym duchem, że jesteśmy dziećmi Boga.

Z przekładu dosłownego.

Rezonuje ze mną ta wizja, że Duch Chrystusa, który we mnie (i w Tobie też) mieszka zaświadcza wspólnie z moim duchem, że jestem dzieckiem Boga. Jest w tym taki proces wzrastania. Niczym młoda winorośl, która wspina się po starej winorośli. I współgra to z tym słowem dziećmi, téknon. Bo tak, oznacza to dziecko (obojętnie jakiej płci), ale sens jest taki, że jest to dziecko, które żyje razem ze swoim rodzicem/opiekunem (bo słowo to odnosiło się też do relacji nauczyciel-uczeń) w dobrowolnej relacji. I ja to potwierdzam, bo mam dokładnie takie doświadczenie teraz będąc na wspólnocie. Czuję, ja mój duch wzrasta, dzięki Duchowi, i że właśnie ten Duch z moim, wspólnie, pokazują mi, jak piękna może być taka relacja w wolności. Kiedy mogę być dzieckiem kochanym takie jakie jest. Że nikt mnie nie zmusza abym przychodził na tą wspólnotę. Nie jestem przywiązany do Ducha Świętego, ale aż sam chcę się wspinać. Chcę sięgać dalej i wyżej!

Rz 8, 15

Nie przyjęliście przecież ducha niewoli, aby trwać w lęku, ale przyjęliście Ducha, który czyni was dziećmi. W Nim wołamy: Abba, Ojcze!

O ile werset 15 namiętnie jest używany często bez kontekstu (co nie musi być złą rzeczą, patrząc na to ile otuchy wlewa w serca), to mam z tyłu głowy, że jesteśmy w 8 rozdziale listu do Rzymian, który zaczyna się od słów „Oto teraz nie ma wyroku potępiającego dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie, (…)”. Bo kontekstem jest ciągle rozważanie o prawie, skutkach grzechu i wybawieniu nad od nich przez Chrystusa. Warto to sobie przypomnieć, aby czytając ten fragment, mieć ten kontekst ciągle w tle.

Ta „niewola” to dokładnie „związanie”, ale faktycznie w kontekście niewolnictwa. Dokładnie, oznacza znamię, które wypalano niewolnikom, które „wiązało” ich z właścicielem. Paweł przypomina mi, że mimo, iż Chrystus za nas umarł, to jesteśmy wolni. Nie nosimy żadnego znamienia, nawet metafizycznego. To nie jest tak, że patrzymy w lustro i widzimy wypalony krzyż, albo nie wiem, rybę, na czole, która ma przypominać nam o tym, że zostaliśmy wykupieni. Pauliści przetłumaczyli „trwać w lęku”. To „trwać”, faktycznie można tak przetłumaczyć, ale inne tłumaczenie tego słowa to „ponownie”, „jeszcze raz”, „po raz kolejny”. A „lęk”, to mało powiedziane. Tu jest dobrze chyba wszystkim znane słowo… phobia. Tak, ta fobia. Np. jak ja patrzę na raty naszego kredytu do spłacenia, to trochę mam taką fobię. A Paweł mówi mi, że Jezus tego nie chce. Tak, zostałem odkupiony, ale za cenę krwi Chrystusa. Ona nie ma ceny. Nie muszę się bać, że Jezus pod koniec mojego życia przyjdzie i powie „zarobiłeś na siebie czy nie?” „byłeś grzeczny?” „paciorek zmówiłeś?”.

Dalej, to „czyni was dziećmi”: tu pojawia się takie greckie słowo hyiothesía. Zlepek dwóch słów: hyiós – syn oraz títhēmi – (legalnie) ustanowić. Więc tu nie chodzi o takie „oh, poczuj się jak dziecko”. Nie, Paweł mówi, że Duch Święty, który w nas mieszka, ustanawia nas legalnie – wg Prawa – nas synami i córkami samego Boga. Może tak się stać, ponieważ kilka rozdziałów wcześniej Paweł mówi, że Prawo jest w sferze duchowej.

Teraz „wołamy”. To jest zarąbiste. Tu jest takie słowo `krázō. Przypomina wam to coś? Jest to onomatopoetyczny (dźwiękonaśladowczy) zapis… krakania kruka 🙂 Słownik podaje tak:

krzyczeć głośno, naglącym krzykiem lub wrzaskiem, używając „nieartykułowanych krzyków wyrażających głębokie emocje”.

Czytając takie rzeczy głowa mi wybucha, jak my kastrujemy Ewangelię. „wołamy”? Raczej WRZESZCZYMY! Jak potrzebujesz pomocy, jak ci się życie wali, jak dom ci się pali, dziecko umarło, mąż zginął, nie masz za co żyć, Ruscy ci życie zniszczyli, nie masz co do garnka włożyć, a wydaje ci się, że życie nie ma już sensu, jak czarny kruk puka w twoją szybę, to nikt normalny nie uklęknie, uśmiechnie się i powie „ok”. Tylko masz wrzeszczeć, krzyczeć, i wyrazić wszystko co masz w swoim sercu. TATUSIU, OJCZE! POMÓŻ!

No i na koniec, dlaczego raz jest „Abba” (tatusiu), a raz „padre” (ojcze)? Wg mnie, z jednej strony ma to pokazywać, żeby próbować na różne sposoby. Z drugiej, że to nie ważne jaką masz aktualnie relacje z Bogiem – czy bardziej bliską czy uniżoną. A po trzecie, bo w tradycji żydowskiej powtórzenie tego samego słowa, oznacza jego podbicie. A więc tak naprawdę „Największy tato ze wszystkich tatusiów”.

Rz 8, 12-14

Nie jesteśmy więc, bracia, dłużnikami ciała, abyśmy mieli żyć według ciała. Jeśli bowiem żyjecie według ciała, umrzecie. Jeżeli jednak z pomocą Ducha usuniecie uczynki ciała, będziecie żyli. Ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi.

W tym krótkim fragmencie poruszają mnie dwie rzeczy.

Po pierwsze Paweł daje podpowiedź wszystkim nam, którzy prowadzimy swoje walki, z pożądliwościami naszego ciała. Paweł mówi wprost: nie uda ci się zwalczyć pożądliwości ciała siłą własnego ciała, ani siłą własnego umysłu. Świadomość bazuje na mózgu, a mózg jest ciałem, a więc nasze postrzeganie świata i decyzji może być zależne od wielu czynników: zmęczenia, stresu, nastroju, hormonów, fazy księżyca, ciśnienia itp. Tylko Duch, który nie związany Prawami tego świata (a więc też ciała) może pomóc nam oprzeć się własnym pożądliwościom.

Po drugie, ciężko to oddać tłumaczom, ale Paweł używa tu ciekawej konstrukcji. Słowo „umrzecie” nie jest tym samym słowem, które jest używane wszędzie przez Pawła, np. w zdaniu „Karą za grzech jest śmierć”. Paweł używa tutaj apothnéskó, słowo, które składa się z apo oraz thnéskó. Samo thnéskó oznaczy już „umierać”. apo oznacza „z dala”. Jan podpowiada, że można porównać to do drzewa, które usycha od korzenia, albo nasiona, które upadło na ziemię, ale zamiast zakiełkować – gnije. Paweł więc, nie tylko mówi, że ci, którzy żyją wyłącznie wg ciała umrą. Bo i w śmierci niektórzy mogą odnaleźć ukojenie. Ale sami oddalają się, skazując się na śmierć w samotności i bezsensie. Natomiast Paweł kontrastuje to z „których Duch prowadzi”. Prowadzi to agó. apo i agó. Z jednej strony mamy śmierć „w oddaleniu się”, a z drugiej mamy życie jeżeli damy się poprowadzić przez Ducha. Przypomina mi się tu od razu jak Jezus powiedział do Piotra „Stań za mną przeciwniku”. Bo to Jezus, w którym mieszka Duch Boży ma prowadzić. On ma najlepszy pomysł na moje życie.

Rz 8, 10-11

Lecz jeśli Chrystus jest w was, to chociaż ciało jest śmiertelne z powodu grzechu, Duch daje życie dzięki usprawiedliwieniu. Jeśli więc mieszka w was Duch Tego, który wskrzesił Jezusa z martwych, to Ten, który wskrzesił Chrystusa z martwych, ożywi wasze śmiertelne ciała dzięki mieszkającemu w was Jego Duchowi.

Bardzo mocno przenika mnie to słowo. Czuję jak wchodzi do moich płuc niczym rześkie powietrze i rozchodzi się po krwiobiegu. Przepełnia mnie radość i wdzięczność. Jest dla mnie naprawdę niesamowite, że mieszka we mnie ten sam Duch, który mieszkał w Jezusie, a więc Duch, którego dał mi mój Bóg Ojciec. I to jest ten moment, kiedy pojawia się we mnie pytanie „Czy jestem godzien?” i momentalnie ten sam Duch odpowiada, czy wręcz wykrzykuje z radością „JESTEŚ!”.

Amen!